Sobotę mieliśmy bardzo pracowitą, bo zaliczyliśmy aż dwa festyny :) Na jednym mogłam sobie publicznie poszydełkować - pierwszy raz miałam okazję wypróbować jak się dzierga z Bobbinów (chyba, bo gapa się nie spytałam, co to dokładnie jest :()
Zabrakło dużych szydełek i dostałam takie 5mm, ale byłam twarda i dałam radę takim też coś wydziergać. Powstał na szybko koszyczek, w jedynym słusznym (turkusowym) kolorze. Machałam szydełkiem w ekspresowym tempie, bo świadomość, że dzieciakom może się szybko znudzić i będzie się trzeba zwijać bardzo mnie stresowała :)
Tu widać mega motki w pełnej krasie. Dopiero teraz poszukałam w necie zdjęć Bobbinów i Hooked Zpagetti i na zdjęciach motki są dużo mniejsze i nie tak równo nawinięte. Dlatego też zaczęłam się zastawiać, z czego ja właściwie dziergałam? Ktoś ma pojęcie? Bo chętnie bym coś takiego nabyła. "Nitka" była równej grubości, a słyszałam, że w Bobbinach to różnie z tym bywa. No i ilość nitki w takim motku też była duuuużo większa.
Nawet Ula, jak się znudziła malowaniem domków, to przyszła spróbować szydełkowania :) Będzie trzeba ja w końcu nauczyć!
Drugi festyn był natomiast z innej bajki, mianowicie tej o leśniczych :) Razem z Ulą nauczyłyśmy się sadzić drzewa...
... i piłować gałęzie :)
Własnoręcznie upiłowany plaster brzozy zabrałyśmy do domu i teraz będzie służył za podstawek pod kubek z kawą :) (widać go na pierwszym zdjęciu).
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz